Najnowsze wpisy, strona 1


"Bo w dzisiejszych czasach prawda brana jest...
Autor: magrat
01 kwietnia 2005, 22:40

"Bo w dzisiejszych czasach prawda brana jest za frazes, względnie dowód niedorozwoju umysłowego" - a to Sapkowski, ale z pamięci - która jak wiadomo przeokrutnie zawodna jest - ręką ani inną mniej potrzebną częscią ciała (np. głową) za poprawność cytatu nie ręczę, z góry przepraszam za ignorancję!

         Tak to ja.. mam chwilę słabości. tęskonota, nostalgia, za dużo koniaku (tak, tak burżujski trunek na imieniny rodzicielki - to nie w kij dmuchał, trza było wypić za zdrowie), sensacje żołądkowe...? Taki impuls jakiś z niezidentyfikowanego źródła - wiecie o czym mówię...? Czy jak to inaczej nazwać - a przecież nie is tot ne to jest! Zmian cała masa, mnóstwo, wiele.. a z drugiej strony, tak właściwie to nic się nie zmieniło - bredzę duby smalone opowiadam.. być może.. ale stęskniłam się za niektórymi Wami... i chyba podejrzę, poinwigiluję lekutko i być może znów przepadnę. Alle! Alle - dziwi mnie jedno i nawet zaskakuje pozytywnie - nie wymiotło mnie z blogowiska, co dowodzi opieszałości admina przybytku tego, ale ku mej uciesze, mam do czego wrócić być może... i czasem...? Saluto!

Okoliczności łagodzące.
Autor: magrat
16 października 2004, 19:10

         Zanim skażecie mnie za zadniedbanie, na ostracyzm i samotną egzystencję, gdzieś na krańcach Wszechblogowiska, weźcie pod uwagę pewne okoliczności łagodzące, moje jakże naganne i nieodpowiedzialne zachowanie.
         Nie chodzi o to, że brak mi inwencji, czasu, czy chęci, chociaż... czegoś na pewno nie mam, być może czegoś pod kopułą. Chyba nie wszystkie trybiki pracują jak należy, nie wszystkie kułeczka się zazębiają, a może to jakiś podstępny sabotaż i ktoś (lub COŚ) z premedytacją blokuje transmisję synaptyczną w moim mózgu (czyli np. min. przetwarzenie presynaptycznego potencjału czynnościowego na sygnał chemiczny, przekazywanie tego sygnału i przetwarzenie go na potencjał czynnościowy postsynaptyczny - to by wszystko wyjaśniało, nie?). W każdym bądź razie ostatnimi czasy wszystko wychodzi mi tak, jakbym chciała a nie mogła, co prowadzi do ciekawej konkluzji, że być może faktycznie chcę, ale nie mogę. Zresztą jeszcze niedawno niemożność wykonania innej, jakże codziennie dotychczasowo dokonywanej, a nie docenianej czynności, dało mi się poważnie we znaki. A wszystko zaczęło się tak niewinnie... - parę zimnych piw i nieokiełznana potrzeba głośnej (z powodu warunków akustycznych odwiedzanych lokali) wymiany myśli i poglądów na tematy różne.
         Na dzień drugi, w wyniku tych jednoczesnych i niefortunnych okoliczności, mój głos który jeszcze, (choć z pewną niepokojącą trudnością) wydobywał się z mego gardła został określony jako:
- ha ha, ale śmieszny
- uuuu... ale sexowny
- jak u pani z bogatą, wręcz bujną przeszłością, pozostawiający mglistą sugestię upodobania do alkoholu, ciemnych zaułków i mężczyzn o imienu Zdzichu.
        Głos ten tworzył bardzo intrygujące i nieco piorunujące wrażenie w połączeniu z wizerunkiem kruchej i eterycznej blondyneczki (i tutaj mam dziwne przeczucie ironicznych śmiechów, dobiegających z instytutu, przy czytaniu przez szefową ostatnich słów dot. mej charakterystyki...)
        Na trzeci dzień, ku mojemu autentycznemu przerażeniu odkryłam, że me struny głosowe niewzruszone licznymi wysiłkami, nie są w stanie zaintonować żadnego dźwięku! Nie pozostało mi nic innego, jak porozumiewać się szeptem, pisemnie i za pomocą bogatej, aczkolwiek nieco nerwowej gestykulacji. Od tej pory moje życie stało sie pasmem szykanów, szyderstw i innych form dyskryminacji mojej osoby - i to gdzie?! - We własnym domu, przez blisko spokrewnionych członków rodziny, a nawet (o zgrozo!) przez przyjaciół!
- nie tak głośno! (wyraźnie złośliwie i ironicznie)
- co to za konspira? (z głupawym uśmiechem)
- powiedz coś, powiedz coś...! (z bardzo niezdrową fascynacją)
- no łaadnie, proszę mnie nie obgadywać za plecami... - to tylko wycinek tego, co mi zgotowano, a co pozostawiło zapewne na długo głębokie znamię na mym delikatnym i jakże niestabilnym poczuciu własnej wartości. Niezrozumiana i odrzucona, utrzymująca kontakt z resztą ludzkości za pomocą karteczek - niczym golem, zamknęłam się w świecie książek, muzyki, wyobraźni  i niczym niekrępowanej introspekcji, która zaczęła się już niebezpiecznie zbliżać do palców u stóp. Zaczęłam też rozumieć, co czuła Mała Syrenka - tylko, że - do stu tysięcy beczek zepsutego tranu - JA nie dostałam nic w zamian!
         Dzień czwarty, przy gigantycznym wysiłku (normalnie prowadzącym do krzyku) zaobfitował w wygenerowanie czegoś przypominającego syrenę przeciwmgielną bardzo dużego statku.
         Dnia piątego mój brat ratując się ucieczką z kuchni, spowodowaną groźbą użycia przeze mnie tępego narzędzia, w celu ukrócenia jego marnej egzystencji, a wywołanej dźganiem mnie (przez tą kreaturę) pod żebro i okrzykami w stylu: TO MÓWI!!!
         Ja wiem, że rączki miałam w miarę sprawne... Ale sami rozumiecie, musiałam przejść długą rekonwalescencję, by powrócić do jako takiej równowagi i nie chować się pod łóżko za każdym razem, gdy zadzwonił telefon...

"I'v still got sand in my shoes..." *
Autor: magrat
02 października 2004, 21:55

         Zmusiłam w końcu me zwiotczałe i rozleniwione rozkosznym odpoczynkiem zwoje mózgowe do wygenerowania jakiejkolwiek informacji, na temat moich funkcji życiowych. Są w normie. No.. a przynajamniej starają się jak tylko mogą, w tych jakże niesprzyjających dla całego mego jestestwa warunkach meteorologiczno-polityczno-prozaiczno-sejsmicznych(sic!). W każdym razie szok temperaturowy na jaki byłam narażona z powodu przedzierżgnięcia się z kostiumu bikini wprost w płaszcz jesienny, nie odcisnął zbyt dużego piętna na mojej psychice. W zupełnym przeciwieństwie do traumatycznych przeżyć jakie wiązały się z postrachem turnusów, pewnymi zatrtważającymi istotami zamieszkującymi Płw. Chalkidicki. A teraz uwaga: uprasza się ludzi o słabych nerwach i delikatnych żołądkach o pominięcie poniższego opisu tych stworzeń (dla własnego dobra). Monstra te mierzące przeciętnie ok. 10cm (kształtem przypominające nieco nasze rodzime dżdżownice) czarne, z tysiącem małych ruchliwych odnóży uaktywniały się po zmroku, przedostawały się przez szpary w drzwiach i z upodobaniem wspinały po ścianach apartamentów, a blady księżyc odbijał się upiornym blaskiem w ich błyszczących, segmentowanych chitynowych pancerzach...
       Na szczęście nasz apartament za teren wypadowy posłużył jedynie trzem takim kreaturom, z czego dwóm udało się zachować swój marny żywot (zostały z niego wymiecione), tylko dlatego,  że odgłos ich rozgniatanych odwłoków jeżył mi włosy na karku  i powodował niebezpieczne fikołki żołądka. Jakby mało było wrażeń estetycznych, jakie dostarczał wygląd glizdawców, w styczności ze skórą potencjalnej ofiary ludzkiej powodowały dziwne (aczkolwiek podobno bezbolesne) zsinienie w promieniu 4cm od epicentrum tego kontaktu (przekonał sie o tym jeden ze znajomych, który lekkomyślnie zakłócił spokój jednego z (NICH), dzikiego lokatora własnego adidasa)
       A tak poza tym to faaajniee było...  
       Więcej niesamowitych i fascynujących informacji w nastepnej notce, zatytułowanej być może "Thriller kanalizacyjny".
       P.S. Muszę zmarwić panów, gdyż z uwagi na to, że Grecy mikrej postury ludźmi są, był problem z rozmiarami XL... Ale ten... mam kilka muszelek...


_______________
*Mam nadzieję, że nie zaplątał się tam jakiś dodatkowy souvenir...  

Moje alter ego jest na Bora Bora.
Autor: magrat
15 września 2004, 02:39

       Tak moje bystrzaki kochane - jak co poniektórzy się domyślili zamierzam udać się na upragniony odpoczynek (jeszcze nie wieczny). Już dziś o 6.00 wyruszam na krańce Unii Europejskiej. Wygospodarowałam właśnie chwilkę pośród obłędu pakowania, na czym pewnie ucierpi mój czas przeznaczony na sen i me oczy, jutro zapewne twarzowo opuchnięte.  Za chwilę znów zacznę uwijać się jak w ukropie, dorzucając do torby kolejne zbędne przedmioty. Dziką radość i galopującą euforię, burzy nieco lekutka reise fieber - obym tylko niczego nie zapomniała...
        Plan A jest taki, że mam leżeć do góry brzuchem, leniuchować (choć bardziej wolę określenie - kontemplować), popijać wino, tudzież ouzo, nurkować i zaprzyjaźnić się bliżej, z niedocenianymi przeze mnie podobno oliwkami. Planu B nie przewiduję.
       Nie lubię pożegnań, są takie przygnębiająco apokaliptyczne... smutek ściska gardło, a w oku kręci się łza... Lecz nie rozpaczajcie, nie traćcie nadzieji - ja tu jeszcze wrócę! (zabrzmiało to była groźba).
       3majcie się ciepło - 2 połowa września ma być jeszcze całkiem znośna. Buziuchna!

Bez tytułu
Autor: magrat
11 września 2004, 23:03


  "- Można zapomnieć! - rzuciła nagle. - Wiem, że można.
   - Tak, zapomnieć - uśmiechnął się chłodno, choć raczej nie do niej. - Właśnie to nas czeka. Zapomnimy - powtórzył. - Ty zapomnisz o Ramseyu, bo najwyraźniej coś was rozdzieliło. Ja zapomnę o niej. Będziemy zachowywać pozory życia, jakby żadne z nas nigdy naprawdę nie kochało.
   Julie spojrzała na niego zdumiona. Zmróżyła oczy.
    - Zachowywać pozory życia! - zawtórowała. - Co za okropna myśl.
   Nawet jej nie słyszał. Wziął widelec i zaczął jeść, czy raczej dziobać w talerzu. Zachowywał pozory jedzenia. "
                                                  

                                                                                                                                           Anne Rice