Archiwum wrzesień 2004


Moje alter ego jest na Bora Bora.
Autor: magrat
15 września 2004, 02:39

       Tak moje bystrzaki kochane - jak co poniektórzy się domyślili zamierzam udać się na upragniony odpoczynek (jeszcze nie wieczny). Już dziś o 6.00 wyruszam na krańce Unii Europejskiej. Wygospodarowałam właśnie chwilkę pośród obłędu pakowania, na czym pewnie ucierpi mój czas przeznaczony na sen i me oczy, jutro zapewne twarzowo opuchnięte.  Za chwilę znów zacznę uwijać się jak w ukropie, dorzucając do torby kolejne zbędne przedmioty. Dziką radość i galopującą euforię, burzy nieco lekutka reise fieber - obym tylko niczego nie zapomniała...
        Plan A jest taki, że mam leżeć do góry brzuchem, leniuchować (choć bardziej wolę określenie - kontemplować), popijać wino, tudzież ouzo, nurkować i zaprzyjaźnić się bliżej, z niedocenianymi przeze mnie podobno oliwkami. Planu B nie przewiduję.
       Nie lubię pożegnań, są takie przygnębiająco apokaliptyczne... smutek ściska gardło, a w oku kręci się łza... Lecz nie rozpaczajcie, nie traćcie nadzieji - ja tu jeszcze wrócę! (zabrzmiało to była groźba).
       3majcie się ciepło - 2 połowa września ma być jeszcze całkiem znośna. Buziuchna!

Bez tytułu
Autor: magrat
11 września 2004, 23:03


  "- Można zapomnieć! - rzuciła nagle. - Wiem, że można.
   - Tak, zapomnieć - uśmiechnął się chłodno, choć raczej nie do niej. - Właśnie to nas czeka. Zapomnimy - powtórzył. - Ty zapomnisz o Ramseyu, bo najwyraźniej coś was rozdzieliło. Ja zapomnę o niej. Będziemy zachowywać pozory życia, jakby żadne z nas nigdy naprawdę nie kochało.
   Julie spojrzała na niego zdumiona. Zmróżyła oczy.
    - Zachowywać pozory życia! - zawtórowała. - Co za okropna myśl.
   Nawet jej nie słyszał. Wziął widelec i zaczął jeść, czy raczej dziobać w talerzu. Zachowywał pozory jedzenia. "
                                                  

                                                                                                                                           Anne Rice

-prawy foka szot luz, lewy foka szot wybieraj!...
Autor: magrat
08 września 2004, 23:46


         Dokonałam tego! W dzień odbioru upragnionego prawka dostałam również zadanie bojowe - odebrać samochód spod dworca PKS i przyprowadzić go na parking pod blokiem. Pewnie powiecie pfi!, czy coś w ten deseń...  Ale moi drodzy powiem Wam JEDNO - Wrocław to zupełnie inne miasto z perspektywy nieopierzonego kierowcy i zdecydowanie mniej przyjazne. Samochód nasz prowadziłam właściwie po raz pierwszy, oczy miałam rozbiegane, wypatrując znakazów, nakazów i stopów, a każde z nich sprawiało wrażenie jakby chciało biec w inną stronę. Adrenalina osiągała poziom krytyczny i niemal wylewała mi się uszami, no ale udało się i zrobiłam to SAMA! Jestem z siebie dumna, choć nie jest to może tak doniosłe i odważne przedsięwzięcie jak to, jakiego ma zamiar podjąć się jeden z artystów sceny szantowej. Prawdę powiedziawszy to moje dokonanie blednie zupełnie i wydaje się czymś tak niesamowitym i emocjonującym jak jazda Komunikacją Miejską bez biletu (znana w kregu znajomych jako - "jazda z adrenaliną"). Niejaki Roman Roczeń, żeglarz amator, kochający ten sport (co doskonale, jako fanka tego rodzaju aktywności, jestem w stanie zrozumieć) postanowił przepłynąć Ocean Atlantycki zupełnie sam, na kilkunastrometrowej łodzi żaglowej. Nie byłoby może w tym nic heroicznego i nadzwyczajnego, gdyby nie to, że pan Roczeń jest NIEWIDOMY.  Myślę, że nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia nawet wtedy, gdybym nie miała za sobą żeglarskich początków za sterem na Mazurach...

Jak się bronić przed napastnikiem uzbrojonym...
Autor: magrat
04 września 2004, 19:59

        W ramach wakacyjnego relaksu postanowiłam unicestwić gruszki. Od jakiegoś czasu, z racji tego dziadek mój wraz z babcją posiadają kawałek gruntu (potocznie zwany działką), na którym z maniackim uporem sadzą warzywka, owoce i inne kwiatki, przez większą część lata przeżywam zalew owymi specjałami. Nie będę ukrywać, że cieszy mnie bardzo taki stan rzeczy, bo do produkcji przetworów jakoś wybitnie zmuszana nie jestem, za to owoce w różnych postaciach spożywam chętnie. Doświadczyłam już (w zależności od sezonu) najazdu: truskawek, ogórków, wiśni, pożeczek, malin, pomidorów, śliwek, a obecnie atakowana jestem (i to z różnych stron, nawet włączając w to przyjaznych jakby się wcześniej wydawało znajomych) przez rozszalałe hordy gruszek. Co najbardziej zatrważające, na polu domowej manufaktury zostałam zupełnie sama! Rodzice moi - notoryczni podróżnicy - skuszeni niesamowicie korzystną ofertą Last Minute dziś rano udali się w bajecznie atrakcyjne rejony jednego z chorwackich półwyspów. To już ich drugi wyjazd w tym roku, najpierw Hiszpania, a teraz Bałkany, no ale cóż, będę cierpliwa, a narazie, zawsze pozostają zdjęcia z ubiegłorocznych wakacji i Travel Channel.
        Tak więc zostałam wydana na pastwę tych podstępnych gruszek (pomiędzy którymi plątają się jeszcze niedobitki śliwek), z których to postanowiłam, przy odrobinie sprytu i wyczucia kulinarnego sporządzić jakiś placek, tartę czy inny wypiek (jak ktoś reflektuje to zapraszam). Mój brat w tej kwestii niestety okazuje się postacią zupełnie nieprzydatną, gdyż jeśli chodzi o pieczenie ciast, to najlepiej wychodzi mu wysypywanie tortownicy tartą bułką. Chociaż z drugiej strony zawsze to jedna czynność mniej...
        To ja ruszam do kuchni - mam zamiar być skuteczna, bezlitosna i nie brać żadnych jeńców! A wieczorkiem z kawałkiem ciacha i herbatką z miodem obejrzę sobie "Masz wiadomość" - jak słodko...