Tak... niezbadane są one, zwłaszcza mojego, który dzisiaj pogrążył się w jakimś przerażającym chaosie i nieładzie...
Pogoda i wilgotność powietrza niemal jak w Brindisi. Parno i duszno tak, że po zrobieniu paru kroków w kierunku biblioteki robię się zupełnie wypompowana. Poza tym zdecydowanie za mało tlenu w powietrzu i do tego wszystko jest jakieś takie rozlazłe i senne... Ale nie żebym narzekała... ależ skąd, mimo wszystko wolę Brindisi, niż listopadowy Londyn. Tylko jakoś tak naprawdę mniej energii do czegokolwiek posiadam. Wszystko się lepi a jednocześnie myśli skleić się nie chcą w żadną sesnowną całość.
W radiu, ciepłym głosem uroki świata zachwala Louis Armstrong, tak świat jest wonderful - w końcu świeci słońce i świeci słońce, i... jakoś w tej chwili nic pozytywnego nie przychodzi mi do głowy. No, chyba że na mogę doliczyć do listy makaron z jagodami, chociaż po tym jak zostało zasiane ziarno paniki, podlewane jeszcze solidnie przez wszystkie środki przekazu, wykiełkowała już we mnie spora obawa, w stosunku do tych pysznych, małych, czarnych darów lasu (albo, jak kto woli - losu). Na razie nie poddaję się jeszcze ogólnej bąblowicowej histerii i nie rezygnuję z tego przysmaku. Myję jednak jagódki 3 razy pod rząd, pod bierzącą wodą - jakoś nie uśmiecha mi się perspektywa założenia gniazda w wątrobie, płucach, czy innym mniej potrzebnym organie, (np. mózgu) przez jakieś obrzydliwe robale.
Niedwno odezwał się też J. który o godzinie 2.30 beztrosko postanowił poinformować mnie, że jakoś tak nie może spać i myśli o mnie, i co, tak w ogóle u mnie słychać. Jasne. Niech on mnie w swoje gastryczno-bezsennościowe problemy nie miesza, pewnie zjadł coś ciężkostrawnego i nagle naszły go myśli... Obejrzał się... A Niech upadnie mordą na jeża chwiej jeden. Chwiejom mówimy stanowczo NIE! No może poza jednym takim, ale On tak właściwie jest w porządku, no prawie... ale to ja mam obsesję... albo to już początkowe stadium bąblowicy...
Nie, stanowczo powinnam przestać o tym myśleć, przestać ale już! Czytałam gdzieś, że centralna jednostka przetwarzająca dane w mózgu ma tylko siedem ścieżek rejestrujących. Oznacza to, że kiedy mysli się o siedmiu sprawach naraz i szybko pomyśli się o czymś jeszcze, wtedy jedna z tych siedmiu wypada z pamięci. Ok. spróbujmy:
- nie ma sensu jechać dziś do pracy, bo i tak nie mam co robić, bo nie ma Deniego, który miał mi wydrukować resztę kart do dokumentacji fotograficznej...
- nie wiem czy znajdę fundusze na odwiedzenie Barabary na Mazurach, tak bym chciała, ale z kasą krucho...
- a muszę jeszcze jakoś znaleźć resztę pieniędzy na wrześniową Grecję, (przydałby się jakiś sponsor)...
- i wykupić kilka godzin w jakiejś szkole jazdy, w której mają tą durną Pandę (tak jest głupia jak but, kompletnie bezmyślna, bo same problemy przez to)
- fajnie że mam chociaż w końu nową klawiaturę, kolega Jacek zlitował się nade mną i udostępnił mi jedną ze swoich - niech mu bozia wynagrodzi...
- a niedawno usłyszałam ciekawy komplement, od pewnego fizyka-fetyszysty - podobno mam piękne dłonie i można by je opisać jakimś matematycznym wzorem.. hm..
- najbardziej jednak pamiętam, jak kłóciłam się z nim i jakimś jego znajmomym w Niebie, o wyższość nauk humanistycznych nad ścisłymi, tak dla rozrywki, żeby stanąć w zdecydowanej opozycji i znaleźć dobre, przekonywujące argumenty...
Dobra, to co ja miałam zrobić, albo czego nie robić? Aha... to idę pograć w misie patysie...