Archiwum lipiec 2004


Zmiana turnusów
Autor: magrat
25 lipca 2004, 20:18


      Haa!!! A jednak się udało - pozbierać się do kupy, wygrabić jakąś gotówkę, zrobić pranie, przekonać Asioła, zorganizować transport na dworzec i - jadę na Mazury, a bardziej konkretnie - w okolice Wilkasów!
Co prawda krótki to będzie wypoczynek (bo w czwartek wieczorem już będę  we Wrocku) i akumulatory będzie trzeba ładować w ekspresowym tempie (jakiś dobry prostownik by się przydał) - ale lepszy rydz niż nic!
      Może spotkam gdzieś w tych mazurskich stronach Solei wraz Tusią popijające Białego Patyka*...? Kto wie...?
     
      Białe żaagllee szmaragdoowaa tooń lala lala la la la lalaaa...

To do czwartku Moi Mili - fafunie!


________________________

* mazurski specjał w stylu "alpażą de la patik", polecany przez wszyskich znajomych wracających z pojezierza. Dałam się kiedyś skusić na to cudo - nota bene przez szatana Diabłem zwanym nakłoniona. W obawie o natychmiastowe porażenie moich kubków smakowych ostrożnie zaczerpnęłam jeden, jedyny łyk owego specyfiku i...  z przerażeniem skonstatowałam, że mi nawet smakuje... Na więcej jednak nie miałabym odwagi, choć cena trunku stwarza duże możliwości - jedyne 3.50 zł! (jakieś 2 lata temu).

Pokrętne ścieżki umysłu.
Autor: magrat
22 lipca 2004, 13:21

         Tak... niezbadane są one, zwłaszcza mojego, który dzisiaj pogrążył się w jakimś przerażającym chaosie i nieładzie...
          Pogoda i wilgotność powietrza niemal jak w Brindisi. Parno i duszno tak, że po zrobieniu paru kroków w kierunku biblioteki robię się zupełnie wypompowana. Poza tym zdecydowanie za mało tlenu w powietrzu i do tego wszystko jest jakieś takie rozlazłe i senne... Ale nie żebym narzekała... ależ skąd, mimo wszystko wolę Brindisi, niż listopadowy Londyn. Tylko jakoś tak naprawdę mniej energii do czegokolwiek posiadam. Wszystko się lepi a jednocześnie myśli skleić się nie chcą w żadną sesnowną całość.
           W radiu, ciepłym głosem uroki świata zachwala Louis Armstrong, tak świat jest wonderful - w końcu świeci słońce i świeci słońce, i... jakoś w tej chwili nic pozytywnego nie przychodzi mi do głowy. No, chyba że na mogę doliczyć do listy makaron z jagodami, chociaż po tym jak zostało zasiane ziarno paniki, podlewane jeszcze solidnie przez wszystkie środki przekazu, wykiełkowała już we mnie spora obawa, w stosunku do tych pysznych, małych, czarnych darów lasu (albo, jak kto woli - losu). Na razie nie poddaję się jeszcze ogólnej bąblowicowej histerii i nie rezygnuję z tego przysmaku. Myję jednak jagódki 3 razy pod rząd, pod bierzącą wodą - jakoś nie uśmiecha mi się perspektywa założenia gniazda w wątrobie, płucach, czy innym mniej potrzebnym organie, (np. mózgu) przez jakieś obrzydliwe robale.
          Niedwno odezwał się też J. który o godzinie 2.30 beztrosko postanowił poinformować mnie, że jakoś tak nie może spać i myśli o mnie, i co, tak w ogóle u mnie słychać. Jasne. Niech on mnie w swoje gastryczno-bezsennościowe problemy nie miesza, pewnie zjadł coś ciężkostrawnego i nagle naszły go myśli... Obejrzał się... A Niech upadnie mordą na jeża chwiej jeden. Chwiejom mówimy stanowczo NIE! No może poza jednym takim, ale On tak właściwie jest w porządku, no prawie... ale to ja mam obsesję... albo to już początkowe stadium bąblowicy...
        Nie, stanowczo powinnam przestać o tym myśleć, przestać ale już! Czytałam gdzieś, że centralna jednostka przetwarzająca dane w mózgu ma tylko siedem ścieżek rejestrujących. Oznacza to, że kiedy mysli się o siedmiu sprawach naraz i szybko pomyśli się o czymś jeszcze, wtedy jedna z tych siedmiu wypada z pamięci. Ok. spróbujmy:
- nie ma sensu jechać dziś do pracy, bo i tak nie mam co robić, bo nie ma Deniego, który miał mi wydrukować resztę kart do dokumentacji fotograficznej...
- nie wiem czy znajdę fundusze na odwiedzenie Barabary na Mazurach, tak bym chciała, ale z kasą krucho...
- a muszę jeszcze jakoś znaleźć resztę pieniędzy na wrześniową Grecję, (przydałby się jakiś sponsor)...
- i wykupić kilka godzin w jakiejś szkole jazdy, w której mają tą durną Pandę (tak jest głupia jak but, kompletnie bezmyślna, bo same problemy przez to)
- fajnie że mam chociaż w końu nową klawiaturę, kolega Jacek zlitował się nade mną i udostępnił mi jedną ze swoich - niech mu bozia wynagrodzi...
- a niedawno usłyszałam ciekawy komplement, od pewnego fizyka-fetyszysty - podobno mam piękne dłonie i można by je opisać jakimś matematycznym wzorem.. hm..
- najbardziej jednak pamiętam, jak kłóciłam się z nim i jakimś jego znajmomym w Niebie, o wyższość nauk humanistycznych nad ścisłymi, tak dla rozrywki, żeby stanąć w zdecydowanej opozycji i znaleźć dobre, przekonywujące argumenty...
     Dobra, to co ja miałam zrobić, albo czego nie robić? Aha... to idę pograć w misie patysie...

Postatem obscuri lateris nescitis. - "You...
Autor: magrat
14 lipca 2004, 00:19

          Pogoda zdecydowanie nie nastraja optymistycznie do życia,  czego dowodem może być atmosfera w naszej małej blogowej enklawie. Powiedziałabym nawet, że nastawia zdecydowanie wrogo, a już na pewno powoduje trwałe urazy psychiczne. Co prawda mogłam się spodziewać takiego obrotu sprawy, kiedy po przeczytaniu w Fakcie, który przypadkiem dostał się w me kończyny górne (tu wyraźnie zaznaczam, że nie kupuję, nie prenumeruję bo gazetka plasuje się u mnie na poziomie Super Ekspresu - czyli pięć metrów poniżej dna, w gęstym mule), że ma to być najzimniejsze lato hipersuper stulecia w Polsce. Mimo to czuję się zdradzona i oszukana, my - mesjasz narodów - i tak mocno poszkodowany i sfrustrowany przez niedogrzanie słoneczne oraz potoki kwaśnych deszczów, zostaliśmy narażeni na jeszcze większe zwątpienie, przybicie i rozstrojenie  nerwowe. Bo jak można być beztroskim, miłym, życzliwym i z uśmiechem odpowiadać na dzień dobry sąsiadce z debilnym rozszczekanym ratlerkiem, kiedy się żyje w świecie przypominającym scenografię z "Blade Runnera". Nie zdziwię się wcale, gdy w zimie, z powodu niedoładowania akumulatorów w miesiącach wakacyjnych, pojawi się mnóstwo psychopatycznych furiatów, ze skłonnościami sadystyczno-samobójczymi. To będzie nawet naturalna konsekwencja i kolej rzeczy. Pierwsze skutki zlodowacenia odczuwają już producenci lodów, zimnych napojów - w tym oczywiście piwa, olejków do opalania i dmuchanych zabawek. W sumie, ja też nie mam ochoty na piwo w rynkowym ogródku, gdy pizga jak w kieleckiem, a słupek rtęci ledwo zachacza o 14 kreseczkę.
       Nawet mój ojciec stwierdził dziś nadąsany, że nie - on dziś piwa w Carefourze nie weźmie i zacznie je pić dopiero wtedy, gdy u nas będzie tak, jak na Syberii - czyli 34 stopnie C. (Tak, tak! Taką temperaturę zanotowali tam dziś meteorolodzy - świat się kończy...)
       Jedynym wyjściem, z nienaruszonym zdrowiem psychicznym, z tej całej sytuacji byłoby chyba zakupienie jakiegoś skrawka ziemi, gdzieś na południu Europy (pozostałabym przy kontynencie, bo ten krąg kulturowy zdecydowanie najbardziej mi odpowiada). Podobno na wybrzeżu Chorwacji jest ponad tysiąc wysp do kupienia - od pięciu do 40 ojro za metr. To taniej, niż działka pod Warszawą... Od dziś zacznę zbierać fundusze - mam już hm.. razem z oddanymi przez brata pieieniędzmi i odliczonymi na kupno biletów MPK ( a propos - to skandal w biały dzień - w moim mieście podniesiono ceny biletów miesięcznych i dekadówek o 50%!!! - Zdrowo ich pogięło...)  to będzie... jakieś 18.95 PLN... Ktoś się dołoży? :>
      
        P.S. A w natępnej notce, to już nie będzie litości i ponownie zanudzę Was moi mili kolejnymi, skomasowanymi wiadomościami z cyklu "Co u mnie"...

      

-. .. . --- -.. .-- --.. .-...
Autor: magrat
06 lipca 2004, 22:05


         Mijały dni, godziny, minuty, wydarzenia, filiżanki kawy, ataki stresu, bóle głowy... Minęła i sesja - na szczęście dla mnie - pomyślnie, choć obfitowała w wiele nieprzewidzianych i niekoniecznie sympatycznych wrażeń.
         Minął i egzamin na prawko, który stanowił przedłużenie, a właściwie niezbyt udane ukoronowanie ciągu egzaminów. Teoria, ależ owszem - zdana bezproblemowo, część praktyczna natomiast, stanowiąca sedno i gwóźdź programu - już dużo gorzej. Wjazd tyłem do garażu, to zdecydowanie nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej (i kto w ogóle wymyślił takie duże podstawy do tych pachołków - niewątpliwie jakiś podstępny szubrawiec).
        Ale, ale! Z operacją kryptonim "prawko" wiąże się również pewna tajemnicza sprawa - mianowicie wyszło na jaw, że posiadam jednak coś na kształt intuicji, a możemy się nawet posunąć nieco dalej - DARU JASNOWIDZENIA! (tak! - nie bójmy się tego słowa). Alebowiem, niczym Cassandra, dzień przed dniem sądnym ćwiczyłam właśnie te dwa manewry: zawracanie na 3 (które to, mówiąc skromnie opanowałam do perfekcji) oraz ten właśnie nieszczęsny wjazd tyłem do garażu (który w duchu zaklinałam, by trzymał się ode mnie z daleka). Na nic się jednak zdały moje gusła, bo kartonik z tymi właśnie manewrami, wylosowała dla mojej grupy jedna z towarzyszek niedoli. Jakby tego było mało, egzaminator nosił nazwisko 'Łaski', które (po dopiero wtłaczanej wiedzy z historii nowożytnej Polski) zabrzmiało złowieszczo i wróżyło smutny koniec mych motoryzacyjno-manewrowych wysiłków (dla tych, którzy z wiedzą o dniach minionych pożegnali się wraz ze zdaniem matury: Jan Łaski to ten od liberum veto).
       - Psziiipadek ?!
       - Dziiwny, dziiwny zbieg okoliczności ? (chociaż zbiegi okoliczności przeważnie są dziwne, dlatego właśnie nazywamy je zbiegami okoliczności...) Cała ta sprawa nadaje się conajmniej do Archiwum X a już na pewno do Strefy 11... 
       A przez ten bezprawkowaty egzamin to nie pojechałam na koncert Massive Attacku - i zła i zawiedziona jestem przeokrutnie... Oby to nie była ich ostatnia wizyta w Polsce...
       Nie miałam też okazji obejrzeć wystawy fotografii blogowego kolegi - Cichego i również mi bardzo przykro z tego powodu. Trzymam jednak kciuki za to, by wystawa ta okazała się pierwszą z wielu.
       I jeszcze na dodatek odzywają się duchy przeszłości. Wczoraj znak życia dał ten - On, ale oczywiście chodziło nie o mnie, a głupią błahostkę, z którą zwracał się do wszystkich gadulcowych znajomych.
       Niepanowanie nad własnymi uczuciami mnie dobija... Jestem kompletnie bezradna wobec tego zjawiska...

       No nazbierało się wrażeń i wydarzeń ale resztę zostawię na później - będę dozować. A teraz czas kończyć, bo jeszcze większy melanż i bigos się zrobi - a przy okazji pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie kupujcie bigosu w Carefourze - widziałam w TiVi (w Interwencji bodajże) co za odpady i pozostałości pokarmowe tam ląduja - niektóre były zielonkawe i wytworzyły własny ekosystem. Nie pytajcie...