Archiwum 09 lutego 2004


(Un)finished Sympathy...?
Autor: magrat
09 lutego 2004, 20:20

 

 

     Muahahhahaha... dostałam się do komputera :) Mój brat niedawno się gdzieś zmył, tylko czekałam aż wyjdzie z pokoju i... hyc hyc... i już się przyssałam by umieścić w notce moje wypociny. Tym razem wcale nie będzie zabawnie (postaram się utrzymać poważny ton do końca, będzie to jednak zajebiście trudne, bo jestem w połowie kiążki Pratchetta i non stop przypominają mi się jakieś zabawne kwestie) bo to ma być RETROSPEKCJA:

   Tak - było źle. Mniej więcej od grudnia - do połowy lutego było naprawdę niefajnie ze mną. Tak, wiem... nie było na szczęście widać, nieźle się trzymałam, niewiele osób wiedziało, jak tak naprawdę czasem się czułam. Jak by tego było mało katowałam się jeszcze piosenkami, (które nagle zaczęly nabierać przerażającego sensu) przez które miałam jeszcze wieksze akcje.               

     Wyglądam na twardą osobę, ale wcale taka nie jestem. Złudne wrażenie powoduje zapewne to, że dobrze panuję nad emocjami, nie lubię też być sentymentalna (choć zupełnie nie przeszkadza mi to u innych) ani patetyczna. Nie pokazuję swoich prawdziwych słabości, dlatego tylko dobrzy obserwatorzy i kilku przyjaciół wie, jak wrażliwa (i czy w ogóle) jestem naprawdę. Czasem zapędzam się sama w pułapkę tej powierzchownej twardości, łapię się na tym, że mam problem z wyrażaniem niektórych uczuć (ale teraz już bardzo rzadko). Wiem, że nie jest to dobry symptom i pracuję nad tym. Właśnie te kilka cech rownież zauważyłam u Niego (potem, w którejś z rozmów, sam się przyznał do tego, że też ma kłopoty z wyrażaniem uczuć). Na pozór udawał twardego faceta, którego niewiele obchodzi i po którym wszystko spływa. Ja wiem, że wcale taki nie jest, ale choć znam się na ludziach, wiem jakie ma wady, co lubi, czego nie, to jednak wiem o Nim tak naprawdę bardzo mało. Myślę, że On zna mnie o wiele lepiej, niż ja Jego, ale wiem także, czym jest to spowodowane. Ja po prostu nie ukrywam jaka jestem, zawsze byłam też szczera, na ogół mówię to co myślę i czuję, z Nim jest inaczej... Tak bardzo zawsze ukrywał swoje emocje, że praktycznie mogłam jedynie gubić się w domysłach o co tak naprawdę Mu chodzi. Zauważyłam, że potrafił być bardziej otwarty w stosunku do obcych ludzi, niż do bliższych znajomych (to akurat trochę rozumiem, ale bez przesady).

    Najgorsze, co prawda już minęło (mam nadzieje bezpowrotnie), ale były dni gdy zadręczałam się wizjami tego, jak mogłoby być, pisałam w myślach rozmaite scenariusze, bezustannie przypominałam sobie nasze spotkania, rozmowy. Analizowałam każdy ich szczegół, zastanawiając się czy akurat to zdanie, czy sytuacja ma jakieś głębsze znaczenie. Nigdy jednak się nie oszukiwałam... Zbyt realistycznie podchodzę do życia, raczej twardo stąpam po ziemi - nie mogłam sobie tego wszystkiego wymyślić. Wiem, że coś było między nami (nie wiem co - może jakaś fascynacja, zauroczenie...), parę razy było nawet blisko do posunięcia tego naprzód, ale za każdym razem coś temu przeszkadzało... To moje niezdecydowanie, to Jego, albo znów niesprzyjający układ wydarzeń. Myślę, że on po prostu wycofał się ze strachu, bał się, że może to się posunąć za daleko (a on nie czuł się gotowy, nie chciał zwyczajnie zaczynać niczego poważnego). Być może bał się również, że ja będę oczekiwać Bóg wie czego, że straci wolnośc i swobodę którą tak bardzo cenią wszyscy faceci (co jest kompletnie bezpodstawnym przypuszczeniem, ale nieważne...).  Ja to zostawiłam tak jak jest (nie mam siły na te domysły, bo jeszcze wiekszego pierdolca dostanę niż mam ;) ). Najciekawsze jest to, że parę osób radziło mi, bym jeszcze nie rezygnowała, nie przekreślała tego (ale one nie mają pojęcia o czym mówią- ja tu nie mam nic do gadania). Właściwie tylko Anka (ma na ten temat od dawna radykalne poglądy) od początku mówiła, żeby "nie myśleć o tym draniu" - niech idzie w pis du i robi co chce... Eh.. to nie takie proste, ale intencje ma dobre i martwi sie o moje zdrowie psychiczne (z deka nadszarpnięte.) 

     Tak, czy inaczej, nie mogę mieć i nie mam do Niego żalu. Wiem, że niczego nie obiecywał, niczego nie powiedział wprost. Chciałabym bardzo jednak wiedzieć, co On w ogóle o mnie myślał wtedy, co myśli teraz (i czy ma na mój temat jakekolwiek przemyślenia). Kiedyś mówił mi o tym (notabene miał całkiem trafne spostrzeżenia na temat mojej osoby), ale teraz już nie rozmawiamy - On nie odzywa się do mnie z jakichś przyczyn (tłumaczył się brakiem czasu, ale w to nie wierzę), ja do Niego (powiedziałam sobie, że pierwsza już się nie odezwę - poza tym to część reakcji obronnej), być może pozostanie to dla mnie tajemnicą na wieki...

     Teraz zdarza się, że tak po prostu zwyczajnie za nim tęsknię, za człowiekiem, którym jest, za bliską osobą którą dla mnie był. Ale czuję, że to definitywny koniec naszej znajomości, choć Marta- kochana wieczna optymistka nie wierzy, że to się tak skończy, wierzy w szczęśliwe zakończenia i twierdzi, że na tym świecie musi być jakaś sprawiedliwość. Zapomina jednak o tym, że jak mawia Śmierć Świata Dysku "NIE MA SPRAWIEDLIWOŚCI - JESTEM TYLKO JA" (tu już się mimowolnie uśmiecham, mimo tego przygnębiającego zdania, bo Śmierć Św. Dys. to mój absolutny idol ;) ) Arletta natomiast wierzy głęboko w przeznaczenie, że ktoś jest jej pisany i prędzej czy później spotka tę osobę (co prawda jej teoria jest totalnie absurdalna i pełna sprzeczności - z czego sama sobie zdaje sprawę - ale wiem, że jest jej to potrzebne), z przerażeniem zareagowała na moje oświadczenie, że ja w przeznaczenie nie wierzę (stwierdziła, że wolałaby chyba nie żyć w takim wypadku). Wierzę za to w ludzi  (znajomych, przyjaciół i wspaniałych ludzi, których jeszcze poznam) i mnie właśnie to podtrzymuje na duchu, a poza tym mam zwykłą nadzieję, że nadejdą w końcu lepsze czasy...