08 lutego 2004, 19:29
Wczoraj nareszcie stała się rzecz, na którą długo czekałam - mianowicie w końcu została rozebrana choinka, która jakimś cudem przetrwała u nas do dzisiaj (zastanawiam się nawet, czy nie pobiliśmy jakiegoś rekordu). Nie mogłam już na nią patrzeć od dłuższego czasu i toczyłam boje z resztą rodzinki, żeby do cholery coś z tym wreszci zrobili - bo obciach. Niestety chyba mi to najbardziej przeszkadzało i zapowiadało się, ze to ja bedę musiała rozebrac tego wiechcia (naszczęście sztucznego). Ale powiedziałam sobie NIE, nie dam się i będę twarda - ja ją ubierałam - rozbiera ktoś inny. No i tak jak myślałam najszybciej pękł ojciec, wczoraj pod wpływem nagłego impulsu usunął ten ostatni świąteczny akcent z naszego domu. I jakoś tak poczułam niesamowitą ulgę - jakby coś do tej pory mnie ograniczało, ciążyło na mnie i hamowało moje wszystkie działania (przez cały czas czułam się, jakby to jeszcze był grudzień). Widmo choinki zniknęło... może nie raz na zawsze, ale przynajmniej na rok.
A tak z zupełnie innej beczki, ostatnio odczuwam potrzebę jakiejś diametralnej zmiany w moim życiu. Najchętniej podjęłabym jakieś radykalne działania (i nie mam tu na myśli wyrobienia prawka - chociaż to już duży krok na przód) do tego zmierzające. Asioł podrzuciła mi pomysł wyjazdu - najlepiej za granicę, gdzieś daleko i żebym mogła łatwo dogadać się z tubylcami (właściwie to najbardziej odpowiada mi Anglia no i Stany- pewnie dlatego, że tylko angielski znam w dość wysokim stopniu ;)). Najchętniej wyjechałabym tak na pare miesięcy, co wiąże sie z problemami z uczelnią, (i pytaniami- czy brać dziekanke? czy w ogóle wróciłabym potem na studia?) których na razie nie chcę rozważac. Ale czuję, że jestem zdolna do podjęcia takiej decyzji i to z nienacka w najmniej przewidywanym momencie. W sumie to mam chrzestnego w USA, może w końcu by się na coś przydał, bo odkąd wyjechał z 10 lat temu niewiele mam z niego pożytku ;)
Hmm.. mogło by być fajnie.. poznawanie języka, nowych ludzi, kultury ( nie.. no z tą kulturą to przesadziłam bo amerykańska jest do dupy ;) ), ogólnie coś ciekawego by się działo...
Na razie muszę się wybrać do U.S. (bez A ;) ) i zanieść PITa (którego na szczęście wypenil mi znajomy ojca), żeby jak najszybciej dostać zwrot podatku - mam nadzieję, że jeszcze nie ma kolejek ( nie cierrpię kolejek)...