06 lutego 2004, 15:19
Być może nawet wieczorem jeszcze coś naskrobię ( pod warunkiem, że się do komputera dopcham, co moze być calkiem prawdopodobne, gdyż ostatnio mój brat nie przesiaduje przy nim całych dni, jego głównym zajęciem stało sie spanie - hmm.. depresja, zalamanie nerwowe, ogólna totalna niemoc..? nie wiem, ale to prawdopodobne. Problem tu stanowi również mój kochany tatuś, który poznał możliwości internetu związane z giełdą i teraz gdy tylko jest w domu pragnie mieć nieprzerwany z nią kontakt. Mama też w sumie jest zagrożeniem i najgorsze jest to, że to nie internet stanowi jej fascynację a coś, co jest grą tak nudną dla mnie, że grając w nią nie wytrzymuję dłużej niż 5 min - chodzi tu o KULKI.. hm.... no ale "każdy ma jakiegoś bzika...")
ALLE! Zacznijmy od powolnego wyjaśniania o jaki problem chodzi (to ten jeden z glównych, przez które zaczęłam pisać). Nie będę orginalna (zresztą wcale nie zamierzam) - chodzi tu o nieodwzajemnione uczucie (wlaściwie nie mam do końca pewności, czy jest ono fascynacją, zauroczeniem czy tym najgorszym, co mogło się mi w tym przypadku przytrafić). Pisanie ma mnie zająć, nie pozwolić mi dusić tego w sobie i przede wszystkim nie zanudzać moich znajomych i przyjaciół tym smęceniem (chociaż się nie skarżą - ale kto ich tam wie, może chcą być uprzejmi (?)...) Tak naprawdę to wcale nie mówię o tym zbyt często, a zwłaszcza zbyt wielu ludziom, gdyż czuję się przez TĄ całą sytuację i tak trochę upokorzona a mówiąc o tym - nawet najbliższym - mam wrażenie, jakbym traciła mizerne resztki godności.
Jeśli chodzi o NIEGO i TĄ całą sytuację to jakoś sobie w końcu zaczynam radzić. Są dni lepsze - wtedy gdy udaje mi się o NIM nie myśleć dłużej niż przez godzinę i takie, w które nie mogę się skupić przez to na najprostszych czynnościach, nie mówiąc o nauce (notabene - przez to zawaliłam ostatnie koło z łaciny :/) Generalnie sytuacja ma się tak, że (jak to mawia Arletta - kol. z pracy) wszystko wraca jak BUMERANG.
Np. wczoraj.. cały dzień upłynął mi spokojnie, na słodkim lenistwie i czytaniu książki Deana Koonza jednego z mych ulubionych autorów, aż tu nagle BUMERANG powrócił ze swej tajemniczej podróży i walnął mnie z całym impetem w potylicę. Stało się to podczas wieczornego relaksu przy kompie, rozmów na gadu i słuchania muzyki. Co mnie podkusiło - nie wiem - nagle odczułam nieprzemożną chęć dowiedzenia się co ona tak dokładnie śpiewa w "Unfinished Sympathy" (mojego ukochanego Massive Attacku). No i weszłam na odpowiednią stronkę, przeczytałam tekst i.. powróciły wspomnienia oraz wszystko co się z nimi wiąże- dławienie w gardle, nadaktywność kanalików łzowych (nie mylić z płaczem - to tylko w skrajnych przypadkach), ogólne przygnębienie. I na co mi to bylo..?