W czwartek świętowaliśmy z familią urodziny mego brata. Na ten sam dzien Tepsa zapowiedziała wizytę swego przedstawiciela, w celu przedyskutowania z nami możliwości obniżenia rachuków telefonicznych. Ale jakoś w ferworze zajęć wypadło nam to z głowy.
Siedzieliśmy sobie w miłej, rodzinnej atmosferce, kuturalnie popijając vermutha z tonikiem i wcinając torcik. Słuchaliśmy opowieści ojca, który wspominał, jak w latach '80 (czasach cinkciarzy, przejmowania inicjatywy i dorabiania sobie na boku, na wiele rozmaitych sposobów) za magnetovid przywieziony z NRD dostał od jakichś sportowcow bez gotówki, (którzy wrócili właśnie z mistrzostw świata hokeja, odbywających się u naszego Wschodniego Brata) - zapłatę w formie 20 litrów wódki Stolicznej. Sportowcy zrobili spore zakupy, a następnie wkręcili je w autobus, a że mieli szczęście i trzepania na granicy nie było - przyjechali bogatsi o jakieś 30 litrów bardzo popularnego i poszukiwanego kiedyś trunku. Potem przez jakiś tydzień wydobywali ten radziecki produkt importowy z zakamarków autobusu i przynosili nam po 5 - 10 butelek do domu. (można by teraz pomyśleć - no taa... teraz wiadomo, dlaczego ta biedna dziewczyna tak żłopie to piwsko i grzybów w lodówce szuka, zamiast porządnie wziąć się do nauki - no nic dziwnego, skoro miała takie wzorce osobowe). Więc, tak gwoli jasności - żeby nie było, że z patologicznej rodziny pochodzę - alkohol NIE został przez mych rodzicieli spożyty - no przynajmniej nie cały (bo tylko 3 litry i to nie hurtem, a detalicznie, podczas jakichs spotkań towarzyskich) a sprzedany (i to całe 36 litrów, podobno na pieńku, dzień później).
Więc tak sobie siedzimy i wspominamy... Gdy nagle:
- DING DONG - dzwonek u drzwi. (a właściwie DZYYYYYŃ!!!! ale ding dong jakoś lepiej się prezentuje, jeśli chodzi o tego rodzaju sygnał)
- Łociec - O raaany, to pewnie ten koleś z Tepsy. Marcin idz go jakoś spław, powiedz że mamy uroczystość, że voodoo odprawiamy, czy coś takiego...
- Marcin - otwierając drzwi - Dzień dobry, bardzo przepraszam ale my mamy właśnie uroczystość rodzinną...
- Pan - Dzień dobry, ale ja zajmę tylko chwilkę...
- Matka - wchodząc do przedpokoju - jeśli chodzi o to obniżenie rachunków, to my już próbowaliśmy zmiany taryfy, ale to się nam nie opłacało, a płacimy takie duże rachunki, bo mamy internet z neostrady...
- Pan - Achaa...
- Łociec - również atakując przedpokój - a poza tym, to ostatnio mieliśmy przez Telekomunikację niezły orzech do zgryzienia, bo nagle sygnał neostrady został odłączony, bez uprzedzenia i nie wiedzieliśmy co się właściwie stało. Sprawdzaliśmy sprzęt, nie mogliśmy wykryć żadnej usterki, aż w końcu przypomnieliśmy sobie, że to właśnie czas kiedy miała nam wygasnąć umowa. Ale zachowali się jak typowi monopoliści, nie uprzedzili W OGÓLE, że nam odłączają ten sygnał, mimo, że obowiązywało ich (zgodnie z umową) miesięczne uprzedzenie o takim manewrze...
- Pan - No taak.. to w sumie w ich stylu... To się trzeba zgłosić do działu reklamacji...
- Marcin - A wie pan co, jak pan już tu jest, to ja mam takie pytanie, o co chodzi z tym rachunkiem ostatnim, który nam przysłali, nie wiem, skąd sie wzieło to 40 złotych... - Mamo - przynieś proszę ten rachunek...
- Łociec - nie dając człowiekowi chwili wytchnienia - I jeszcze nie można było przedłużyć tej umowy, co ją zawarliśmy w zeszłym roku, chociaż w regulaminie było napisane, że będzie to możliwe. Musieliśmy zawrzec nową... To jakaśparanoja...
- Pan - A to dziwne... faktycznie...
- Marcin - Acha i jeszcze jedno, jest taka sprawa, bo nie wiemy, czy ten modem, za który zapłaciliśmy w zeszłym roku, to my musimy go oddawać? Bo właściwie dostaliśmy nowy, ale ten stary nam bardziej odpowiada...
- Pan - No raczej nie, skoro państwo za niego zapłacili...
- Matka - po wyczerpujących poszukiwaniach - o tu jest ten rachunek, widzi pan? No i skąd jest wzięło się to 40 złotych?! - zapytała, a właściwie zauważyła triumfalnie.
- Pan - No faktycznie, nie wiem... to trzeba się zgłosić do działu reklamacji... To ja już państwu nie będę przeszkadzał... - powiedział wycofując się chyłkiem w kierunku drzwi - Do widzenia!
- Do widzenia - chórek ze stołowego.
- Hyc - I tyle żeśmy go widzieli...
Po chwili...
- Marcin - Biedny koleś, pewnie ma płacone od każdego klienta, z którym wynegocjuje zmianę taryfy, a my go napadliśmy ze wszystkich stron z takimi pierdołami...
- Dziadek - Jak hieny..
- Hahahahhahahha! - ogólna wesołość.
- Babcia - a może go trzeba było zaprosic na lampkę wina...?
- Ja - Szkoda jeszcze, że nie wpadłam do przedpokoju z obłędem w oczach i pytaniem - A wie pan co, może pan na to coś poradzi, bo jest taka sprawa, kot nam się zaklinował pod szafką w kuchni. No i nie idzie go wyjąć, ciągle tam siedzi, to już czwarty dzień, jak biedaczysko nic nie jadł. Ma pan może jakiś pomysł w związku z tym?
- Łociec - błyskawicznie łapiąc klimat - bo on się tam schował, bo przestraszył się dzwonka od telefonu, to wszystko przez Telekomunikację!
- Marcin - Właśnie, to ONI są za wszystko odpowidzialni!
- Ja - A czy sądzi pan, ze możemy wystąpić o odszkodowanie z tego tytułu? Kotek może mieć przez to trwały uraz na psychice... Pod warunkem, że w ogóle wydostanie się stamtąd żywy. Jak pan rokuje nasze ewentualne szanse w sądzie...?
Prawdopodobnie przekroczyliśmy juz granicę obłędu i stworzyliśmy rodzaj logicznej struktury po jej drugiej stronie...